Możecie mnie nazwać dziwną, nawet wyuzdaną… ale mam nietypową potrzebę, o której spełnienie czasem proszę swojego partnera. On na szczęście traktuje to jako drobne dziwactwo, ale najważniejsze dla niego jest to, że koniec końców – i tak się spuszcza.
Otóż uwielbiam wszystko, co miękkie, delikatne, lekko włochate i można się do tego przytulić… A jeśli dodatkowo da się to dosiąść i ujechać cipką, to jestem w siódmym niebie. Uwielbiam pluszaki i odkąd pamiętam, były one moimi towarzyszami snu i zabaw. Jako nastolatka jednak zaczęłam odkrywać, że plusz… to nie tylko miła przytulanka. Okazało się bowiem, że może być również bardzo przyjemny w intymnym dotyku. Zaczęło się pozornie niewinnie, od masturbacji ulubionym miśkiem z dzieciństwa. Już sam jego dotyk powodował, że stawałam się mokra, moje sutki twarde, a umysł zalewały mi wyobrażenia o kosmicznym wręcz orgazmie. Z czasem jednak zabawy z samą maskotką przestały mnie cieszyć, nawet jeśli dokładałam do tego wibrator. Przyznaję, że nie każdy partner również to rozumiał. Na szczęście obecny przystaje na mój fetysz.
Dlatego dzisiaj, kiedy mam ochotę na naprawdę ostrą jazdę, to w szafie czeka specjalny kostium, który on ubiera. Wszystko zaczyna się tak, jak w przypadku zwykłej zabawy z miśkiem. Kiedy on jest przebrany w jego kostium, tulę go, obejmuję… napawam się dotykiem futrzanego, miękkiego materiału, który pieści każdy milimetr mojej skóry, sprawiając, że wszystkie zakończenia nerwowe wariują. Następnie siadam mu na kolanach, ocieram się wnętrzami ud o jego nogi, schowane pod pluszowym kostiumem. Czuję coraz większą ekscytację, kiedy te włoski łaskoczą mnie. Sprawiają wtedy, że czuję się jeszcze bardziej mokra. Przyjazne określenie „misiek” w czasie tych zabaw nabiera zupełnie nowego znaczenia…
Kiedy jestem gotowa, ściągam majtki i rozpinam zamek, który znajduje się w odpowiednim miejscu w kostiumie. Zazwyczaj wtedy najpierw klękam, ześlizgując się powoli po stroju, dając sobie jeszcze odrobinę przyjemności. Z zachwytem witam jego penisa, ujmując go w dłoń. Mój partner wtedy praktycznie w ogóle się praktycznie nie rusza… to ja tu dominuję. To ja się nim bawię. Pozwala mi ze swoim fiutem robić niemal wszystko, więc albo go mocno masuję, plując i nawilżając go, albo biorę w usta. Zawsze staram się wziąć go całego, aż po jądra, by znów poczuć łaskotanie włosków na wargach, policzkach… na całej skórze twarzy. Przyznaję, że podziwiam samodyscyplinę mojego faceta… bo wciąż wtedy pozostaje nieruchomy, chyba że mu na to pozwolę. Inny już by dociskał moją głowę do swojej pałki, a on? Grzecznie… nawet szczególnie nie piśnie. Nauczyłam go samodyscypliny na najwyższym poziomie.
Nasycam się jego smakiem. Dokładnie wylizuję penisa tak, by był w pełni wilgotny, choć tak naprawdę sama już jestem mokra od miłego, pluszowego dotyku. Kiedy już wiem, że jest dość twardy i nawilżony, wstaję i obracam się. Dosiadam go tyłem, wtulając się w wielką maskotkę. On wciąż pozostaje nieruchomy, tylko na tyle, żebym nie spadła. A mam wiele okazji, by zlecieć. Uczucie rozpychania przez jego fiuta, w połączeniu z drażniącą moją całą skórę „sierścią” pluszaka sprawia, że jestem mocno podniecona i zaczynam mocno podskakiwać. Nie ma tu miejsca na wytchnienie. Mój partner na szczęście cieszy się sporym penisem, więc mogę sobie solidnie poużywać. Kiedy się zmęczę, wtulam się w niego, obejmując się „łapami” mojego misia. Wtedy pozwalam mu na coś więcej… by pieścił moje piersi, wnętrza ud. To jak rytuał ożywiania takiej maskotki, co też budzi we mnie szalone, pierwotne instynkty. Oto mój przyjaciel z dzieciństwa staje się żywy i do tego przynosi mi jeszcze więcej przyjemności.
Następny ruch to zmiana pozycji. Tym razem dosiadam go przodem. Znów uderzenie jego penisa, jak i dotyk kosmyków futra na moim ciele sprawia, że w mojej głowie następują jakieś niewyjaśnione rozbłyski. Wtedy ujeżdżam go coraz szybciej i mocniej, patrząc w wielkie, nieruchome oczy. Wtulam się piersiami w głowę maskotki, a drobne włókna i miękkość pluszu na moich sutkach sprawia, że jestem gotowa na wszystko.
I wtedy właśnie oddaję pole do popisu mojemu partnerowi. On doskonale wchodzi w rolę. I wie, że ożywiony misiek, to dziki niedźwiedź. Wtedy mnie najczęściej ostro dosiada. Wyładowuje całą tę energię, którą oszczędzał, musiał oszczędzać, gdy ja mu nie pozwalałam się dotknąć. Samodyscyplinę przekuwa w seksualną moc, której rozładowanie znajduje w tym momencie. To właśnie w tych chwilach, gdy czuję, jak mnie rozjeżdża, a dodatkowo ociera się miękkim kostiumem, przeżywam silne, tryskające orgazmy. Pozwalam mu na wszystko… nie jestem fanką analu, ale gdy ma na sobie ten strój… Moje tylne wejście jest dla niego otwarte i przynosi mi to mnóstwo satysfakcji.
Najbardziej zaś lubię ten moment, gdy oboje zbliżamy się do finiszu. Jego futrzana łapka najczęściej wtedy ląduje między moimi udami. Jego palce, które dotykają mojej łechtaczki, w parze z miękką rękawicą, otaczającą je, są jak kropka nad i najlepszego seksu, jaki kobieta może sobie wyobrazić. I naprawdę możecie nazywać mnie dziwną… ale ja to uwielbiam. W końcu każda kobieta uwielbia trochę delikatności i pikanterii.