Nasza kompania już od kilku tygodni wędruje po krainie Vanis. Jesteśmy najemnikami, grupą hulaków, którzy choć, jak to ludki mówią, z metra cięci, to jebnąć zęba, spalić sioło lub wyrżnąć w pień pół królewskiej armii potrafią. Nade wszystko jednak uwielbiamy życie karczemne. Gorzałka, piwo, śliwowice, dobre jadło i dziewice! To nasz oficjalny okrzyk.
Było akurat upalne lato. Większość chłopaków została w obozie. Ja, Devon, Cordill i Miden wybraliśmy się za to do miasta. Godzina była jeszcze młoda. Zaszliśmy do jednej z portowych tawern, gdzie podobno i rybę zjeść dobrą można, i wypić przedniego grogu. A i trypla ponoć trudniej złapać, bo wiele dziwek się zabiera z marynarzami w rejs i burdelmamy muszą uzupełniać świeżym narybkiem.
Weszliśmy z przytupem do karczmy. Od razu kilku kmiotów na nas krzywo spojrzało. Dwóch za to dostało w mordę. Tak profilaktycznie, co by się im nie wydawało.
– To z grupy Bizanteca – któryś powiedział z tłumu, a muzyka ucichła. Ich rozmowy, jak i same oddechy zresztą też.
– A tak! – kiwnąłem głową, biorąc się pod pas – My spod kondotiera Bizanteca. Komuś to nie pasuje? – spojrzałem groźnie po gościach tawerny. Nikt się nie odezwał.
– Wybaczcie, panowie – przed szereg wyszła cycata barmanka z taką dupą, że we trzech byśmy się zmieścili – Wybaczcie nam, prostym ludziom. Zasiądźcie, a ja i jadła i napitku przyniosę.
– No – oblizałem się, podszedłem do niej i ją poklepałem po tyłku – dobra z ciebie dziewuszka. Tylko na jednej nóżce! Ale chyżej! – dałem jej solidnego klapsa, aż podskoczyła, a wraz z nią jej cycki.
Wolny stolik znalazł się szybko. Do cycatej barmanki dołączyła jeszcze jedna, młodsza, równie kuso ubrana, ale z mniejszymi warunkami. Zaraz ją Devon zmacał i pośladki wyściskał, a ona głupia tylko piszczała. Nikt nie śmiał nawet podejść czy łypnąć w tę stronę. Znali swoje miejsce.
Słońce dopiero niedawno przekroczyło zenit, a my już byliśmy weseli od lokalnego piwa – strasznego sikacza, swoją drogą – i nader dobrze przyrządzonego jesiotra. Cordill i Devon gdzieś już zniknęli z młodą barmaneczką, a gdy ta, co nas przywitała, przechodziła obok, chwyciłem ją za udo.
– Czekaj no laleczko. Jak cię wołają?
– Anejka, panie – dygnęła grzecznie mimo sześciu kufli w dłoniach.
– Anejko, odnieś te piwa, gdzie je odnieść masz i dołącz do nas.
Grzecznie kiwnęła głową. Pospiesznie odniosła piwo innym gościom i przyszła do nas.
– Siadaj – przesunąłem się na ławie. Gdy usiadła obok mnie, Miden wcisnął się z jej drugiej strony – na mą brodę, Anejko, cycki to ty masz takie, że mogłabyś pół narodu nimi obdarować.
Dziewczyna spojrzała na mnie tępo. Nie wiedziała, że najemnicy Bizanteca mają za nic, gdzie się zabawiają z dziewkami. Byleby tylko pochędożę mieć. Zrazu rozciągnęliśmy sznureczki jej dekoltu i z jednej strony ja, z drugiej Miden poczęliśmy ssać te wielkie cycki. Anejka nawet nie zaprotestowała. Cierpliwie tylko westchnęła, gdy nasze usta przysysały się do sutków, a brody drapały jej skórę.
Miden z mlaskiem oderwał się od niej – Miejsce się przyda – ramieniem zwalił wszystko, co było na stole. Głośny brzęk cynowych i glinianych naczyń zwrócił uwagę, ale tylko jedno kaprawe spojrzenie mojego towarzysza wystarczyło, by reszta wróciła do swoich spraw. Wiedzieli, że nie ma co zaczynać z najemnikami, którzy by i nożem do masła połowę tu wyrżnęli z jedną ręką zawiązaną z tyłu.
Anejkę położyliśmy na stole, mokrym od piwa i tłustym od kawałków jadła, które spadało nam z talerzy. Zadarłem jej sukienkę i skonstatowałem z radością, że dostęp był wolny, a dziewczyna już naoliwiona. Rozsupłałem już nogawice, zrzuciłem gacie. Miden robił to samo, tyle że wywalił masywnego kutasa tuż nad jej twarzą. Ewidentnie nie wiedziała, co z nim zrobić, więc on jej pokazał, wtykając swój buzdygan w jej usta. Ja byłem tradycjonalistą. Wepchnąłem swojego naganiacza w jej mokrą cipkę.
Ktoś mógłby się zaśmiać, że dwóch, nie wyższych niż metr trzydzieści ludków rżnie dziewczynę o trzydzieści centymetrów wyższą od nich. Ale ci, co nas znali, wiedzieli, że nie ma z czego się śmiać. Rozparłem się wygodnie kolanami na blacie stołu. Oplotłem przedramionami jej uda i zacząłem ją mocno brać. Anejka biedna nawet jęknąć sobie nie mogła, bo Miden wepchnął jej swoją tłustą buławę aż po gardło. Zamiast jęków czy krzyków, było słychać tylko charkanie.
– Też chcę – Miden wyrwał kutasa z jej ust, a dziewczyna zaczerpnęła powietrza, jakby wynurzyła się z dna oceanu. Momentalnie się rozjęczała, kwicząc w rytm moich pchnięć.
– To robimy tak – wycofałem się grzecznie, bo przecież z kolegą się dzielić trzeba – Podnieś ją.
Miden chwycił Anejkę, która już miała błędne spojrzenie i nie wiedziała, co się działo. Wlazłem pod nią.
– Sadzaj ją na mnie.
Wiedział, co robić. Bo to raz tak było. Anejka, gdy poczuła, jak mój kord wdziera się między jej pośladki, zrobiła wielkie oczy.
– Tam nie! Tam nikt jeszcze… aach! – za późno. Byłem już w jej wielkim zadku i było mi tam wygodnie. Miden wkroczył jak w bramy Gyndell w jej szparę i społem ją rżnęliśmy. Wielkie cycki spływały po bokach, więc chwyciłem je, by trzymały się na miejscu. Czego, jak czego, ale Midenowi wytrwałości odmówić nie mogłem. On narzucał teraz tempo, a ja czułem, jak Anejka cała latała na mnie i pod nim.
Mogliby nas teraz zasiec, z gaciami opuszczonymi w dół. Mogliby nam łby urżnąć… Ale każdy wiedział, że Bizantec by nas pomścił, paląc każdą chałupę tego, który się do tego przyczynił, jak i ich sąsiadów. Swawoliliśmy sobie więc z Anejką, aż nas fiuty rozbolały, a ona cała spływała sokami naszych lędźwi. Prawdopodobnie nikt jej dotychczas tak nie zerżnął, choć świeżynką nie była. Widzieliśmy też, jak z sąsiedniej sali wyszła młodsza barmanka na chwiejnych nogach, a niedługo po niej Devon i Cordill, zapinając przy tym pasy. No cóż… najemnicy coś muszą robić, jak nie mordują. A lepiej, by rżnęli, niż mordowali, prawda?