Noc była gwiaździsta. Gościliśmy akurat w jakiejś taniej spelunie, w której z kątów cuchnęło moczem, więc dało się jedynie siedzieć w środku sali. Chłopy i niemający innego wyjścia, jak się tu zatrzymać kupcy, pospołu pozasypiali przy swoich stołach. Nawet Mikrus, chłop z łbem tak tęgim i twardym, jak beka najprzedniejszego dębowego piwa, zasnął snem niemowlaka. I wtedy przysiadła się ona.
– Witaj, wędrowcze – zagadnęła. Miała śniadą skórę, żywo żółte oczy, biust wyprężony w gorsecie, talię tak wąską, że objąłbym ją palcami i pośladki tak twarde, że orzechy mogłaby nimi kruszyć. Przysiadła się, siadając po drugiej stronie.
– Powitać, pani – odpowiedziałem grzecznie, choć w powietrzu niósł się metaliczny zapach zdradzający, że ktoś używał magii. Nie miałem wątpliwości, że to ona. Jednak wzbudziła moją ciekawość, więc ciągnąłem tę grę – W tym miejscu tak nadobna niewiasta się zatrzymuje?
– Ano – podparła podbródek na nadgarstku, patrząc dookoła – Lubię takie… urokliwe miejsca. Zawsze można tu spotkać wiele ciekawych osobistości. Pomijając śmierdzące chłopstwo i steranych życiem kupców.
– I wybrałaś pani akurat mnie? – udałem zdziwienie. Bo wiecie… ja się wcale nie dziwię, że do mnie ludzie lgną. W końcu jestem najznamienitszym mistrzem magii na całym kontynencie. A że pracuję i przemieszczam się incognito? To inna rzecz.
– No przecież panie – uśmiechnęła się zalotnie – Inni społem pospali, a ty wciąż na nogach? Długo nie patrzeć, a będziesz gotów jeszcze do hardych czynów gotów…
– To znaczy? – przechyliłem głowę, stanowczo zbyt długo wlepiając spojrzenie w rowek między piersiami. Zauważyła.
– Bo widzisz, drogi panie… ja dobrego ogiera potrzebuję. Sama mam duże potrzeby, a co mi biedny chłopina w stanie jest zrobić? – wydęła smutno dolną wargę, zatrzepotała rzęsami. Chciała mnie kupić. Nie wiedziała, że to ja już mam ją na haczyku.
– O pani… tak bezpośrednio?
– Tak – skinęła głową.
Długo nie trwało, jak od stołu trafiliśmy do mego pokoju. Przyodziewek szybko zrzuciła, obnażając to, czym bogowie ją obdarzyli. Co mi tam, przebiegło mi przez myśl. Więc cisnąłem ją na łoże, rozsupłałem nogawice i raz, dwa, byłem już w niej, pchając swój miecz głęboko w jej pochwę. Przyjmowała ją wdzięczne, gładko, a jej piersi falowały jak wzburzone w czasie sztormu morze. Rżnąłem ją z całych sił, a i czułem, że to ona mi je podsyca. Znałem te metody.
Wypięła się do mnie swoim słodkim i jędrnym tyłkiem, więc jąłem ją ostro brać od tyłu. Gdy próbowałem zagłębić w jej włosach dłoń, wyczułem rogi, które zaczęły wyrastać z jej czaszki. Nad kształtnymi pośladkami wykwitł zakończony skórzastym grotem ogon.
– Ha! Sukub! – zaśmiałem się.
– Śmiertelniku… jesteś teraz mój… – obejrzała się. Jej oczy błysnęły. Jakże się zdziwiła, gdy jej liche zaklęcie odparłem. Bo musisz wiedzieć, drogi druhu, że sukuby żywią się lękiem i energią życiową swoich ofiar. A najlepiej ją chłoną, gdy rżnięte są przez swą ofiarę. Tym razem jednak diablica szansy nie miała.
Chwyciłem ją za rogi, aż boleśnie zatrzepała racicami, w jakie zamieniły się jej smukłe nogi – Puść mnie! – syknęła wściekle.
– Trafiła kosa na kamień – pochyliłem się, napiąłem i zacząłem szybko pracować biodrami – Chciałaś wydymać maga Puchacza? To teraz on wydyma ciebie.
– Mag Puchacz? – w jej głosie zabrzmiała trwoga. Słyszała o mnie. Uśmiechnąłem się. A ja nie miałem litości w spełnianiu swoich żądz. A marzyłem nie raz o spotkaniu takiej diablicy.
– Jam ci on – powiedziałem z dumą i począłem rżnąć demonicę, jak portową szmatę. Szarpałem za jej rogi, patrząc, jak jej pośladki falują przy każdym zderzeniu z biodrami. Jak to diablica, była gorąca i mokra, wiecznie niezaspokojona. A ja miałem tej nocy silną potrzebę. Pieprzyłem zupełnie zaskoczone nieboskie stworzenie, które czaiło się na moje życie, a teraz jęczało z każdym moim ruchem, niczym dziewica przy mało wrażliwym kochanku. Zaklęcie krępujące, jakie rzuciłem, działało. Nie mogła się odwinąć, a ja miałem pełen dostęp do niej. Pozostało jej tylko jęczeć i z godnością znosić mojego kolosa w jej nadzwyczaj wąskiej jamce rozkoszy. I spędziłem w niej bardzo długie godziny, aż słońce pognało jej czarcie jestestwo z powrotem do czeluści piekielnych.