Witaj drogi druhu. Przyszedłeś znów wysłuchać mojej opowieści? A mam tym razem Ci do opowiedzenia jedną historię, gdy pewnego razu wędrowałem sam przez naszą krainę. Zostawiwszy Mikrusa, Olega i Alika w mieście Burnbone, gdyż zmogła ich zaraza jakaś, wyruszyłem w kraj, gdyż wiedziałem, że mnie, maga Puchacza, na trakcie zabraknąć nie mogło.
I zdarzały się różne robótki – mniejsze i większe. To trzeba było uciąć łeb jakiemuś satyrowi, co, zamiast wioskowe dziewki, chłopów sobie upatrzył i z twardym fallusem po polach ganiał, to się inną wywłokę, co to niby czarami się parała, prostowało. I to najczęściej w łożnicy. Tym razem jednak trafiłem do niewielkiej mieściny, gdzie ludzie przestraszone ślepia mieli, ale gadali, jakby dobrze wszystko było. Co miałem ich naciskać? Grosiwa miałem, więc nie musiałem się o to martwić. Zatrzymałem się w oberży na skraju lasu. Już wtedy gospodarz wydawał się dziwnie podniecony moją wizytą. Nie to, że by mnie to dziwiło, wszak każdy o magu Puchaczu i jego zdolnościach w sztukach wszelakich słyszał z awansem, ale ten? No ten był dziwny.
Stół dostałem najlepszy w knajpie. A najlepszy to oznaczało, że nie był opluty na górze, a wszystko pod spód goście pluli. Karczmarz mi jeszcze go przetarł najczystszą szmatą, więc mu wielce wdzięczny byłem. Gdy mi jadło i napitek przyniósł, chwyciłem go za rękaw.
– Siądźże gospodarzu i mów, co tam w mieścinie – pchnąłem go na przeciwległe miejsce. Opadł ciężko, aż mu się tłusty podbródek zatrząsł. Zrobił wielkie oczy, jakby się bał, że będę pytać.
– A cóż mam panie mówić? Toć to spokojna mieścina, my nikomu, nawet sobie, nie wadzim.
– Nikomu a nikomu? – łypnąłem na niego podejrzliwie – To czemuś taki wystrachany?
– Ja? Nonsens, dobrodzieju. Tylko dziwię się, że gości tak znamienitych tu miewamy.
Uśmiechnąłem się uprzejmie za ten miły komplement. Kiwnąłem głową.
– A żadnych problemów? Dziki pól nie orają? Sarny sadów nie podgryzają?
– A gdzieżby tam! – machnął tłustą dłonią – Tu naprawdę żadnych kłopotów. Nawet się krowy cielą i mleko dają… – urwał w pół słowa. Oczy zrobiły mu się jeszcze większe i zaszły łzami. Wstał i uciekł od stołu, chowając się za swoim barem. Osobliwe zachowanie, jak na kogoś, kto żyje w mieście bez problemów.
– Wypytujesz nieznajomy o problemy tutejszej społeczności – usłyszałem damski głos za plecami. Był miły, ale pobrzmiewał fałszywą nutą. Nim się obejrzałem, tam, gdzie jeszcze przed chwilą siedział gruby karczmarz, zasiadała co najmniej śliczna dziewczyna, na oko lat 30. Zmierzyłem ją spojrzeniem. To oczywiście naturalne nie było, że tak szybko znalazła się na tym miejscu.
– Tak z ciekawości jeno pytam, bo może komu trzeba było pomóc – odparłem grzecznie.
– Tutaj nikt nie potrzebuje twojej pomocy, nieznajomy.
– Takaś pewna, pani? Bo mi się zdaje, że chłopi i panny coś tu strasznie przestraszone chodzą.
– Mrzonki. Wracaj tam, skąd przybyłeś…
Rozparłem się na krześle – Ale mnie tu dobrze – Za późno się zorientowałem. Metaliczny zapach magii doszedł do mnie, gdy wzrok stawał się już mętny i w oczach ciemniało.
Zbudziłem się później związany na krzyż. Rechot żab za oknem zdradzał, że byłem gdzieś w głębi mokradeł. Rozglądałem się, ale nie widziałem swojej rozmówczyni. Czułem jednak, że tu była. Gdy spojrzałem w dół, zorientowałem się, że jestem nagi.
– Mag Puchacz – znów usłyszałem ją zza pleców, by po chwili była tuż przede mną. I ona była naga, a ciało miała bardzo przyjemne dla oka – gości w mojej mieścinie. Nie wiem, czy to zaszczyt, czy to przeznaczenie.
– Wypuść mnie, wiedźmo.
– Wiedźma – pokiwała głową – Obelżywe stwierdzenie dla kobiet, które były zbyt biedne, by dostać się do szkoły magii. Ale wiesz co? – chwyciła mnie mocno za mój kostur – Ja mam duży talent… A teraz – zaczęła ruszać na nim dłonią – potrzebuję cię do swojego rytuału.
– Plugawe i odstępne od sztuk pięknych magicznych sztuczki! – krzyknąłem i próbowałem wykonać gest. Zamiast tego targnął mną spazm bólu. Roześmiała się.
– Uczony a głupi… – pokręciła głową i wskazała na powrozy – To niemożnik truciciel. Sznur z niego wykonany ogranicza zdolności magiczne, a pod wpływem prób… wpuszcza przez igiełki truciznę. A teraz… bądź grzeczny. To będzie nam obojgu przyjemnie.
Co miałem zrobić? Znów dałem się omamić kształtnym cyckom i przyjemnemu dla oka zwężeniu w talii, zakończonej u dołu szerszymi biodrami. Wiedźma, plugawe stworzenie, ale ciało miała jak niejedna magiczka. Jęła pieścić i masować moją różdżkę. Uklękła przede mną i jęła ją ssać. Stymulowała mnie dodatkowo magicznie, zmuszając ciało do szybkich reakcji. Praktykowaliśmy coś takiego dawniej w akademii, ale nigdy nie byłem tego obiektem. I teraz się zdziwiłem, jak przyjemne to było.
Ssała z zapałem. Patrzyłem na nią z góry, jak jej czarne jak noc włosy falowały z każdym ruchem głowy. Zacisnęła dłonie na moich pośladkach, a wtedy nie mogłem już wytrzymać. Posłałem jej porcję nasienia prosto w usta. Westchnąłem głośno, a ona wstała z policzkami wypełnionymi moim życiodajnym płynem. Podeszła do stolika, na którym stały różne naczynia i kociołki. Wypluła wszystko do słoiczka.
– Muszę ci przyznać – podeszła, ocierając przedramieniem usta – że jak na takiego starca, to nieźle sobie radzisz – nadstawiła mi kupra – A ja potrzebuję z tych dwóch miejsc twojego nasienia.
– Cóż za plugastwa! – syknąłem.
– Dbam jedynie o płodność tej ziemi – obejrzała się na mnie – A ty możesz mi w tym pomóc albo mogę to sama z ciebie wydobyć. Ostrzegam – błysnęło w jej oczach – ten drugi sposób ci się nie spodoba.
Westchnąłem. Spętany, skazany na śmierć, gdybym próbował magii użyć, wetknąłem w jej łono swoją pałkę. Nigdy wcześniej nie byłem w wiedźmie, ale w akademii się mawiało, że zerżnąć wiedźmę, to jak pchać w mech. Ni to przyjemne, ni to zdrowe. Od razu muszę to zdementować. Jej pochwa była równie rozkoszna, co studentek, które teraz miałem pod spodem.
Mocno się zaparła o filar, podpierający dach. Rozkrzyżowany zacząłem ruszać biodrami, patrząc, jak jej ciało drży, a pośladki falują pod wpływem uderzeń moich bioder. Dyszała głośno. Była bardzo ciasna, a i czułem, jak ona zaciskała bardziej swoją jamkę. Zastanawiałem się, jak taka magia naturalna może nieść coś dobrego. Z drugiej strony… było tak miło, że nawet pretensji do wiedźmy nie miałem. Jej wygląd mógł być iluzją, a pod nią mogła kryć się parchata szkarada. Teraz jednak widziałem śliczną niewiastę, która pragnęła mojego nasienia. Uniosła dłonie, między którymi zaiskrzyło. Wykonywała obce mi gesty. Gdy błysnęło mocniej, a światło to wniknęło we mnie, moje ciało zaczęło żyć własnym życiem. Ruszałem szybko biodrami, gdy ona się silniej zapierała. Czułem, jak dreszcze płyną przeze mnie całego. A ona w końcu zaczęła jęczeć. Wielka fala wzbierała gdzieś w moim podbrzuszu.
Magia i seks miewały niezwykłe skutki. Tym razem przekroczyła nawet moje najśmielsze oczekiwania. Gdy targnął mną spazm przyjemności, wyrzuciłem z siebie potężną falę spermy, która buchnęła w jej łono, a gdy się z niego wycofałem – wypłynęła obficie, spływając po jej nogach. Patrzyłem na to, jak się prostuje, jak gdyby nigdy nic, i zbiera ją do tego samego słoiczka.
– Grzeczny chłopiec – w jej głosie pobrzmiało szyderstwo – A teraz, drogi Puchaczu, się żegnamy. Ty o mnie zapomnisz na lata, a gdy mnie już tu nie będzie, ze wstydem przyznasz, że dałeś się wycyckać wioskowej wiedźmie.
I tak było. Zasnąłem, a ocknąłem się w karczmie, myśląc, że wszystko było ledwie snem. A tylko później dowiedziałem się o tym, że potężna wiedźma po drugiej stronie mokradeł, już w innym królestwie, zorganizowała przewrót. Jakie były szanse, że to była ona?