Nie zawsze da się wędrować po szlakach, by nieść pomoc wieśniakom i niewiastom w opałach. Nawet jeśli nagrodą po tym wszystkim jest rozpustna noc w karczmie przy miodzie, śliwowicy i trzech młodych, krągłych dzierlatkach, które z wdzięczności chętne uda rozkładają. Czasem trzeba i do alma mater swego zajrzeć, gdzie niewątpliwym jestem ja, mag Puchacz, autorytetem. Wszak cały świat mnie zna z mych czynów i dobrodziejstwa, jakie innym świadczę.
Jakże się więc zdziwiłem, gdy w mym gabinecie, gdym przyszedł go zobaczyć po latach, ujrzałem młodą niewiastę o oczach jak opale, włosach złotych, jak pszenicy kłosy, cycuszkach jak jabłuszka i pośladkach tak wyrzeźbionych, jakby magią kto je kształtował. Toteż kontusz swój poprawiłem, kapelusz z głowy uchyliłem i skłoniłem się nisko, bowiem mądrość przed pięknością ukorzyć czasem się musi.
– Witam nadobną pannę – schyliłem głowę – Kogóż to widzę w mym skromnym obejściu?
– Mistrzu – uklękła przede mną – na termin mnie weź, błagam! – chwyciła za rękawy mej szaty, a ja nienachlanymi ruchami starałem się ją odczepić – Toż ja słyszałam o tym, jakich ty dziwów i cudów uczyniłeś wiele!
– Słyszałaś? – zaskoczenie wyszło naturalnie, choć się dziwić, rzecz oczywista, nie mogłem. Bo byłem nie raz ostatnią nadzieją dla wszystkich, a za sobą jedynie szczęśliwość zostawiałem… i czasem kilka brzuchów, jak z Mikrusem i chłopakami za mocno sobie folgowaliśmy.
– Tak – przytaknęła gorliwie – Ja z rodu Monferów. Przyjmij mnie panie!
– A ty masz jakiś talent magiczny? – zapytałem od niechcenia, oswobadzając się z jej uścisków.
– Ja śnię i wizje mam – przewróciłem oczami na te słowa. Chyba nawet zauważyła, bo od razu dodała – i dobrze różdżką władam!
To mnie szczerze zainteresowało. Spojrzałem w dół – Czyli jakiś talent do magii masz? A jakiej?
– Tej najlepszej – uczepiła się mych najwrażliwszych męskich części, choć skryte pod materiałem miałem. Faktycznie, niemal magicznie, a na pewno bardzo zręcznie przebiła się przez guziki kontusza i sznurowania spodni i zaraz go w ustach miała. Patrzyła z dołu na mnie jak szczenię błagające o przekąskę. Ssała go, mimo że jeszcze rozbudzić się nie zdążył. A budziła go nader sprawnie i szybko.
Podparłem się na bokach, niby z naganą patrząc, jak polerowała mój kostur ustami i językiem – Prawda, że dobrze czaruję? – zapytała, a ja wyrwałem jej jednego włoska.
– Nie przestawaj czarować – powiedziałem pozornie obojętnie – To nad tym pomyślę.
Dziewczyna poczuła nadzieję. Połknęła go w całości i językiem otaczała. Byłem pewien, że niejednemu tak dobrze zrobiła. Choć talenty się zdarzały. Jej dłonie zgrabnie pracowały na trzonie, sunąc góra dół. Nie zapominała też i o parze przyjaciół mego drąga.
W miarę jak ssała, rozsupływała swoją sukieneczkę. Zaraz odsłoniła słodkie piersiątka, zakończone różowymi sutkami. Fałdy sukni podwinęła i jęła swoimi palcami szykować się na główną część zabawy. W końcu oderwała się z cmoknięciem od mojej męskości, wskoczyła na biurko i bezwstydnie rozłożyła nogi.
– To jakaś nowa moda? – zapytałem, widząc fryzurkę nad jamką rozkoszy.
– Zbyt długo wśród wieśniaczek przebywałeś panie – przyciągnęła mnie – Wejdź i pokaż mi prawdziwą magię!
Pacnąłem ją w nos – Gdzie się podziało mistrzu?
– Ucz mnie, mistrzu – wyjęczała, patrząc błagalnie.
A ja mam litość.
Wszedłem mocno. Nie była rozciągnięta, ale płonęła żywym ogniem. Faktycznie czarowała. Czarowała ciasność jej szparki. Jej wilgoć tak przystępna. Jej nogi, które zrazu oplotły moje biodra i przycisnęły mnie do siebie. Jej drobne dłonie, zaplecione na moim karku. I kształtne, choć niewielkie piersi, podskakujące wesoło przy każdym mym ruchu. Nie chciała się bawić w żadne całuski i pieszczotki. Brała go całego, płonąc najczystszą żądzą. W końcu odwróciła się na brzuch i wypięła mocno.
A widok hipnotyzował. Powstrzymać się nie mogłem, jak tylko dać jej solidnego klapsa i wejść znów mocno. Niewielkie, acz pięknie rzeźbione pośladeczki falowały raz po raz. Wydawała z siebie głośne, niemal nieprzerwane jęki, choć wcale szybko jej nie ujeżdżałem. Raczej miałem ochotę ponapawać się tym niezwykłym ciałkiem.
Dopiero u kresu chwyciłem ją mocno za ramiona i, jak na wyścigu, zacząłem galop. Widać było już metę. Czułem już u niej i u siebie. Pachniała konwaliami i trawą cytrynową. I prawdziwie kobiecą wonią. Patrzyła na mnie znad ramienia, a gdy zacisnęła się na mnie, strzeliłem w głąb jej łona. Jęknęła przeciągle, napierając silnie na mnie. Tak silnie, że mnie aż do ściany przybiła i jeszcze biodrami ruszała, góra-dół. Doiła ze mnie energię, aż opadłem na podłogę. A ona stanęła przede mną. Nasienie wyciekało z jej cipki.
– Widzisz, mistrzu? Czaruję dobrze różdżką, prawda?
– Prawda – pokiwałem głową, przecierając spocone czoło – ale jeszcze wiele nauki przed tobą. Biorę cię na termin.
Ja tam za fantazy specjalnie nie jestem, ale akurat tutaj fajny motyw młodej laski i dojrzałego gościa. Tatuśkowie i ich dziewczynki zawsze na propsie!
Ktoś zauważył, jak można przekręcić imię Puchacza? 😀 Wystarczy „P” na „R” podstawić.
Thank you, captain obvious 😛 To z pewnością celowy zabieg samego autora. Swoją drogą… ciekawe, bo trochę w tych opowiadaniach widzę wiedźmina, a trochę inspiracji z cyklu inkwizytorskiego. Może nawet Wędrowycza 😀
Czyli to nie ja jestem dziwny… ale trzeba przyznać, że seria też mi się podoba. Z tym sukubem było nieźle, choć ta adeptka magii… ciekawe, czy wejdzie na stałe do opowiadań o Puchaczu? Jak myślicie?
W sumie to taka historia uczennicy i nauczyciela, tylko opakowana w klimat fantasy. Nie jest źle, choć inne opowiadania z tej serii bardziej mi się podobały.