Bogowie Hellenów są wyjątkowo zazdrośni i ludzcy. Próżni, żądni rozkoszy, zabawy, majątku, uwielbienia… Pragną bardziej niż ludzie, zazdroszcząc im tego, że żyją pełniej, choć krótko. Nieśmiertelność jest przekleństwem Olimpu, gdyż nigdy nie zazna się tych przyjemności tak, jak ludzie. Wiem o tym sama najlepiej… jestem jedną z nich. Zrodzona z morskiej piany, jestem kapłanką i opiekunką miłości, panią zakochanych, spragnioną wiecznych rozkoszy. Moje ciało to idealna kobiecość, o pełnych kształtach, wąskiej kibici, waginie idealnej dla każdego mężczyzny, kto zdolen jest tylko stanąć na wysokości zadania. A moja boska istota sprawia, że każdy, nawet najbardziej zatwardziały impotent, jest na siłach, by wznieść się na szczyty swoich możliwości.
Bogowie, a już Hefajstos, mój mąż, znudzili mnie jednakowoż swoją przewidywalnością, boskością i przekonaniem o swoim idealnym stanie. Dlatego pociechę zaczęłam znajdować wśród ludzi. I oto jednego ranka zeszłam z Olimpu. Pędziłam pod postacią dorodnej łani, szukając idealnego kandydata, z jakim mogłabym się położyć, choćby i na polanie, łące, pośród gajów oliwnych, prosa czy jęczmienia, na brzegu morza, u ujścia rzeki czy w obejściu, gdy obok spałaby jego żona.
Znalazłam młodzieńca, co to pastuchem był. Jego mocarna dłoń zaciskała się na pasterskiej lasce, mięśnie rzeźbione jak ze skały, że mógłby i z Heraklesem konkurować. Patrzyłam na niego, na jego sprężyste ruchy. Czułam, że nie był wcześniej zakochany i wcześniej z kobietą nie leżał. Toteż, zmieniając postać, podeszłam do niego ze swym naturalnym urokiem. Mogłam teraz zajrzeć w jego oczy… były ciemnobrązowe, niemal nieprzejrzane, jak u rumaka. Widziałam, jak patrzył na mnie, stęsknionym spojrzeniem dorastającego mężczyzny, który pragnął zaznać kobiecego ciepła. A miał to szczęście, że przed nim stanęłam ja…
Zwilżyłam wargi. Podeszłam jeszcze bliżej, przesuwając palcami po fałdach mojej sukni. Odsłoniłam wpierw jedną pierś. Z rozbawieniem zauważyłam, jak jego usta się rozchylają w zdumieniu. Kiedy odchyliłam drugą część dekoltu, ukazując mu swój biust w pełnej okazałości, padł na kolana.
– Złóż hołd swojej bogini – powiedziałam łagodnie, przesuwając palcami po sutkach. Na początku nie zrozumiał… zrazu jednak, gdy do jego pasterskiego rozumu dotarło, kto zacz, padł na twarz.
– Wybacz, o pani! Ja nie poznałem…
– Milcz – położyłam mu stopę na karku. Był teraz całkowicie w mojej władzy – milcz, młodzieńcze… – wsunęłam mu palce pod podbródek, uniosłam jego twarz, patrząc z góry na jego oczy. Uśmiechnęłam się do niego łagodnie. Pochyliłam się i ujęłam dłonią jego policzek – Milcz i mnie całuj – pstryknęłam palcami i zaraz stanął na nogi przede mną. Chwyciłam za jego penisa, który natychmiast zaczął twardnieć.
Był jurny, choć niedoświadczony. Zrzucił z siebie tunikę, odsłaniając nabity tors. Pchnęłam go na ziemię, dosiadłam go. Mocarnym uściskiem chwyciłam jego nadgarstki i ujeżdżałam go niby klacz. Niedoświadczenie szybko z niego wyszło. Choć był twardy do końca, to finisz nastąpił zbyt szybko. Nie miałam mu tego jednak za złe. Nasienie, które spłynęło ze mnie na ziemię, zmieniłam w kwiaty, by mógł o mnie pamiętać. I pognałam dalej.
Kolejny był drwal, który akurat drwa rąbał. Sfrunęłam na niego z drzewa, stanęłam za plecami i objęłam jego tors ramionami. Był dojrzalszy, bardziej doświadczony… i miał żonę. Wiedziałam o tym. Jednak od momentu, gdy tylko nasza skóra się zetknęła, był już mój. Posadziłam go na pniu i przyklękłam przed nim. On nie miał problemu, by mnie poznać. Od razu dostrzegł we mnie panią miłości i z bezczelnością wykorzystał moją żądzę, dociskając mą głowę do swojego twardego penisa. Był bezczelny, a mi się to nawet podobało. Ssałam jego penisa z zapałem, mocno, zapewniając mu ustami, językiem i gardłem przyjemność, jakiej w życiu nie mógłby zaznać z kimś innym.
Czułam, że z nim miłość będzie inna, toteż poderwałam się z ziemi i ułożyłam się na brzuchu na zwalonym drzewie. Wypięłam swoje idealnie krągłe i pełne pośladki w jego kierunku. On już wiedział, co z nimi zrobić. Dopadł mnie, wszedł od tyłu.
– Tobie miłość ślubuję, pani – wyszeptał mi do ucha i począł solidnie rżnąć, jak na drwala przystało. Moja ciasna szparka idealnie dopasowała się do jego trzonka. Używał swojego narzędzia z wyczuciem idealnym dla jego zawodu. Chwytał za włosy. Piałam, a wraz ze mną piał cały las. Zazdrosne spojrzenie Heliosa pod postacią promieni słońca przebijało się między liśćmi. Nie mógł jednak dojrzeć naszych ciał. Kwiaty, jakie rosły wraz z moim podnieceniem, skutecznie nas chowały.
Postanowiłam to już zakończyć. Doszedł obficie, zraszając moje pośladki. Ucałowałam wdzięcznie jego policzek i pognałam dalej. Wciąż niezaspokojona, spragniona… dopadłam starca, który wracał ze studni. Czułam, że jego dni są bliskie. Chciałam mu zatem dać jeszcze odrobinę kobiecego ciepła, jakiego nie czuł już dawno. Usiadłam na ławce, rozłożyłam szeroko nogi. Opadł na kolana i podpełzł. I on już wiedział, kim jestem. Mimo dojrzałego wieku wykazał się dużą inwencją. Począł wylizywać moją kobiecość z lubością, zachwycając się nad jej smakiem i wonią. Nie było ani śladu po poprzednich kochankach. Wszak jestem boginią miłości, każdemu mogę się jawić nawet jako dziewica, jeśli o takiej marzył.
Bał się. Bał się, że nie podoła. Owdowiał przed dziesięcioma laty. Mój dotyk jednak sprawił, że w jego maczugę wstąpiła młodzieńcza witalność. Przyjęłam go, głęboko. Objęłam nogami. Przyjmowałam jego dary pod postacią mocnych pchnięć, całusów moich nagich piersi, targając jego resztki włosów na łysiejącej czaszce. Starość mogłaby być dla kogoś nużąca i odpychająca… ale ja kocham każdego… I jego starość mnie podniecała jak mało co.
Dałam mu znów poczuć się młodym, pełnym wigoru mężczyzną. Spełnił się we mnie, a ja namiętnie ucałowałam jego usta, tchnęłam w nie jeszcze nieco życia, wygładziłam palcami zmarszczki, ocierając przy tym jego wdzięczne łzy. Dostał w nagrodę jeszcze rok, nim Charon go zabierze na łódź do Hadesu. I pognałam dalej. Wciąż niezaspokojona, szukająca wrażeń wśród tak różnych ludzi. Tak nieidealnych, przez co tak znakomitych jako kochanków.