Mój mężczyzna nie jest po prostu tylko moim kochankiem. To także mentor, mistrz, pan… To on zaczął odkrywać przede mną uroki prawdziwego seksu i ostrzejszych zabaw… Ja natomiast miałam sprawić, aby on był zaspokojony. A ja przy okazji. Poddawałam się jego torturom bez słowa sprzeciwu. Ulegałam, nawet gdy nic nie mówił, a po prostu robił… Tego wieczora jednak miało być inaczej. Tego wieczora… to ja miałam przejąć inicjatywę tak, by on nawet się nie zorientował.
Dlatego wpierw, kiedy wrócił do domu, zaprosiłam go na kolację. Byłam jeszcze ubrana względnie normalnie, co mu się niezbyt spodobało, widziałam. Ale plan miałam ambitny. Gdy on jeszcze jadł swoją kolację, ja poszłam się przygotować. Umalowałam się – nie za ostro, byleby podkreślić oczy i usta. Ubrałam na siebie najseksowniejszą bieliznę, jaką miałam i wysokie buty – ponad kolana. Odetchnęłam głęboko. Byłam gotowa.
Kończył akurat jeść, gdy rozbrzmiała muzyka. To była piosenka „You can leave your hat on” Joego Cockera. Wkroczyłam tanecznym krokiem do pokoju, stukając głośno obcasami. Poruszałam powoli ciałem, zmysłowo kołysząc biodrami w rytm melodii. Widziałam, jak odsunął od siebie talerz, jak obrócił się lekko bokiem na krześle i oparł twarz na palcach. Nie wyrażała kompletnie nic – to jedna z tych nieprzeniknionych min, przez które nie wiedziałam, czy jest dobrze, czy nie.
Nie przejęłam się tym. Wiedziałam, co chcę zrobić i osiągnąć. A dostrzegłam już błysk w jego oku. Roztrzepałam włosy, które gładką kurtyną opadły na moje plecy. Uśmiechnęłam się zalotnie do niego, ściskając mocno piersi, skryte w koronkowym pushupie. Patrzyłam wtedy intensywnie w jego oczy. Obróciłam się tyłem do niego. Jednym płynnym, ale dość wartkim ruchem. Rozstawiłam szeroko nogi i pochyliłam się głęboko wprzód. Byłam dumna z moich pośladków, delikatnie bujających się na boki. Lata treningów w połączeniu z szerokimi biodrami sprawiały, że nie mógł oderwać od nich wzroku. Oparłam się dłonią o podłogę i dałam sobie solidnego klapsa. Widziałam, jak drgnął. To te drobne, mimowolne ruchy ciała, zdradzające jego podniecenie. Uśmiechnęłam się tak, by tego nie widział.
Wyprostowałam się gwałtownie. Na stoliku obok leżały różne gadżety, w tym szpicruta, którą wzięłam w dłoń. Przesunęłam jej końcówką po mojej nodze. Uderzyłam nią o swoje udo, zostawiając, czerwony ślad. Wiedziałam, że to bardziej przykuje jego uwagę. Obróciłam się znów do niego i zagryzłam zęby na skórzanym, utwardzonym i splecionym rzemieniu szpicruty. Powoli opadłam na kolana i podpełzłam do niego. W międzyczasie muzyka zdążyła się zmienić. Tym razem leciało „After Dark” Tito&Tarantula. Uwielbiam ten kawałek, mimo że stanowił nie lada wyzwanie. On już luzował krawat – czyli tracił panowanie.
Wiedziałam już, że nie jest z tego tytułu zadowolony, że tak łatwo ulegał podnieceniu. Puściłam narzędzie tortur, gdy chwycił za rączkę. Musiał mieć przynajmniej tę ułudę kontroli nade mną. Wspięłam się bardziej na kolana, poruszając biodrami na boki, rozkładając ramiona szeroko, delikatnie nimi falując. Uda miałam rozwarte, a moje spojrzenie bezwstydnie utkwione w jego oczy – oczy mojego pana. Poczułam na swoim policzku szpicrutę, jak nią przesuwał po mojej skórze. Lekkie pacnięcie, które przyjęłam na twarzy z godnością. Nie odwróciłam wzroku. Musiał próbować dalej, żebym się ukorzyła. Przesunął zabawką między moje nogi. Pacnął nią i tam, o moją szparkę.
– Podnieś się i obróć tyłem.
To były jego pierwsze słowa dzisiaj do mnie. Zwykle nic nie mówił. Uśmiechnęłam się. Posłusznie spełniłam to polecenie. W tanecznym ruchu wspięłam się wpierw na jedną stopę. Następnie na drugą. W końcu, pochylając się wprzód, by mógł przyjrzeć się moim piersiom, powoli wyprostowałam się i podrygami bioder kusiłam go, by się w końcu ruszył. Obróciłam się, jak kazał, i przesunęłam dłońmi po pośladkach, objęłam się mocniej w talii, podkreślając szerokość bioder. Robiłam nimi delikatne ósemki. Podejrzewałam już, że się im nie oprze.
Zgrzyt przesuwającego się krzesła. Dwa kroki. Trzask. Głośny. Skórzanej szpicruty o moje pośladki. Westchnęłam głośno, nie przerywając swojego tańca. Kolejny trzask. Próbował wybić mnie z rytmu, łojąc moje ciało. Uderzenie płaską dłonią na pośladek. Zniosłam to, zgarniając włosy w górę. Byłam już taka mokra…
Gdy rozbrzmiewały ostatnie nuty, on już zdzierał ze mnie bieliznę. Nie był taki jak zawsze – chłodno opanowany. Metodyczny. Tym razem był jak zwierzę, które dobierało się do ofiary. Ulegałam mu z przyjemnością. Każdemu jego ostremu dotykowi – gdy mnie związywał swoim krawatem. Gdy wymierzał kolejne razy batem… Gdy nie mógł się pohamować… Czułam, że go rozpaliłam. Wiedziałam, że nie myśli o niczym innym, jak tylko o mnie. Dopięłam swego. Wielki pan nagle stał się bestią na moich usługach… I wystarczył tylko jeden taniec.